Przepychanki i polowanie na migrantów. „Czujemy się jak partyzanci walczący z niemieckim okupantem”

Na granicy padają wielkie słowa: o miłości do ojczyzny, o chronieniu własnych rodzin, a nawet o strzeżeniu polskich granic do ostatniej kropli krwi.
Ale słyszymy też takie zdania o migrantach:
„Jestem zootechnikiem, po eksterierze ich rozpoznaję”. „Jak muzułmanie gwałcą białą kobietę, to najpierw jej wydłubują oczy. I wiem, że to straszne, ale szczerze? Życzę tego każdej, która ich tu chce”.Współczesna partyzantka, czyli „Niemcy nas atakują dronami”
– Czujemy się jak partyzanci walczący z niemieckim okupantem. Niemcy atakują nas dronami, a my nie wiemy, co robić. Przerzucają nam migrantów masowo, a my się ganiamy po tych lasach jak w latach 40 – mówił w Lubieszynie, u boku wicemarszałka Sejmu z Konfederacji Krzysztofa Bosaka, mężczyzna, który określił się jako osoba będąca „na pierwszej linii”.
Nam przedstawił się jako Adrian ze Szczecina. – Jestem twarzą tego wszystkiego, osobą organizacyjną, to ja ustalam wszystkim rejony, jest takie zainteresowanie, że ja tydzień mam wyjęty z życia. Ale to mój patriotyczny obowiązek, jestem z zamiłowania historykiem… – mówi.
Rozmowę przerywa kobieta: – Szyjemy wam biało-czerwone kamizelki, w środę przywieziemy – oznajmia.
Adrian dziękuje. – Widzicie, wszystko nam przywożą, jedzenie, wodę, kamizelki, ale my tu najbardziej potrzebujemy ciężkiego sprzętu…
– Czyli? – dopytujemy.
– Dronów i noktowizorów. Mówię ciężki sprzęt, bo to jest drogie. W nocy jest masakra, bo jest dużo prowokacji niemieckich, na zielonych granicach wszędzie stoją niemieckie radiowozy, skala jest ogromna – mówi.
W Lubieszynie spotykamy całe rodziny, na granicę zabierają także dzieci. Jeden z chłopców przez lornetkę patrzy w stronę Niemiec.
Pytamy ludzi, dlaczego tu stoją. – Żeby bronić naszej ojczyzny, naszego kraju. Przed czym? Żeby migranci nie weszli i nie zrobili krzywdy mojemu dziecku i żonie – mówi jeden z mężczyzn. – Kupił mi paralizator, jak tylko się pojawiły te wszystkie informacje o przerzucaniu imigrantów. Nasz syn ma 11 lat i chcemy, żeby był tu bezpieczny, a nie że się imigranci z pleckami włóczą po mieście – mówi jego żona. Cała rodzina mieszka w centrum Szczecina.
Wprost